Rodzicielstwo w trybie bycia
Jesteśmy zadaniowi. Wyznaczamy sobie mniejsze i większe cele do osiągnięcia, porównujemy efekty z oczekiwaniami, analizujemy wszystko z perspektywy oceniania na zasadzie: czy wyszło dobrze, czy musimy postarać się bardziej i bardziej. Działamy na autopilocie, w ciągłym pośpiechu. Produkujemy niekończące się strumienie myśli, lawirując między przeszłością a przyszłością.
Na dopaminowym haju
Efektem trybu działania, w którym trwamy coraz częściej, jest dążenie do szybkiej gratyfikacji i nieodparta pokusa osiągania błyskawicznych efektów swoich działań. Wiąże się to bezpośrednio z funkcjami umysłowymi, a dokładniej z jednym z głównych neuroprzekaźników z grupy katecholamin, który powstaje w ciałach komórek nerwowych pnia mózgu,czyli z dopaminą. To właśnie neurony dopaminergiczne w ośrodkowym układzie nerwowym tworzą tzw. układ nagrody (z ang. reward system), który ciągle stymulowany, coraz bardziej tego pobudzenia łaknie. Jest to niebezpieczna pętla nawyku: uzależnienie od uczuć takich jak przyjemność, zadowolenie, euforia i satysfakcja, które towarzyszą osiągnięciu zamierzonego celu.
Zjazd frustracyjny
Pół biedy, jak funkcjonujemy na dopalaczach ketocholaminowych. Gorzej, gdy nie udaje nam się zrealizować planu: nie wyrabiamy normy w korpo, nie chudniemy,choć katujemy się skalpelem Chodakowskiej, nie zdążymy na autobus. Wtedy narasta w nas niezadowolenie, frustracja, wskakujemy w mechanizm strachu i ucieczki, a organizm produkuje hormony stresu.
Dno dna zaliczamy, gdy tryb działania, który odnosi się do konkretnych zadań, zaczynamy uaktywniać również w przypadku doświadczania i odczuwania. Tutaj robi się już niebezpiecznie.
Otóż tryb działania, choć dość narkotyczny i otumaniający, jest potrzebny w codziennym życiu, chociażby w pracy czy w domu (zebrania, raporty, spotkania, zakupy, remonty, sprzątanie, gotowanie itp., itd.), staje się jednak zupełnie zbędny a nawet niepożądany w przypadku myśli, uczuć i doznań zmysłowych. Zamiast doświadczać, zaczynamy analizować i oceniać, najczęściej samych siebie, co w efekcie prowadzi do kolejnej pętli, tym razem braku akceptacji.
Działać czy być?
Dla doświadczeń zarezerwowany jest bowiem tzw. tryb bycia. Charakteryzuje się on brakiem celowości, funkcjonowaniem intencjonalnym, świadomym, z dala od reakcji nawykowych tak bliskich trybowi działania. Bycie skupia się na bezpośrednim doświadczaniu w czasie teraźniejszym, na akceptowaniu i przyzwalaniu na przeżywanie własnych emocji i doznań, na traktowaniu myśli jako ulotnego zdarzenia mentalnego, a nie jak konkretnych, sztywnych faktów. Pomiędzy jednym a drugim trybem konieczne jest zachowanie równowagi. Powinniśmy intuicyjnie, w zależności od okoliczności, przechodzić od działania do bycia i odwrotnie. Niestety nie jest to już takie łatwe. Im więcej działamy, tym trudnej nam uciec z pułapki zadaniowości, struktury mózgu odpowiedzialne za tryb bycia (m. in. wyspa i przednia część zakrętu obręczy) są osłabione (tracą na gęstości), a uzależnienie od dopaminy tym bardziej nie ułatwia przełączenia na spokojne bycie.
„Rodzicielstwo” – horror klasy D
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy zostajemy rodzicami. Brak umiejętności płynnego przechodzenia w tryb bycia powoduje, że do doświadczania obecności dziecka wykorzystujemy mechanizmy typowe dla trybu działania. Mówiąc inaczej: mamy wobec siebie i małego człowieka oczekiwania, oceniamy rzeczywistość, analizujemy, stawiamy sobie wyimaginowane cele, porównujemy się z innymi matkami/ojcami albo, o zgrozo, porównujemy nasze dziecko z pociechami znajomych. Wchodzimy w tryb narracyjny (za który odpowiadają hipokamp i kora średnia przedczołowa): tworzymy w głowie niestworzone historie, scenariusze zdarzeń, doszukujemy się w potomku intencjonalnego, świadomego działania na naszą niekorzyść. Wyrażamy to, używając negatywnych określeń typu: mały terrorysta, dziecięcy manipulator, płaczek, krzykacz, pijawka. Szkalujemy siebie, że nie jesteśmy dość dobrymi rodzicami. Zazdrościmy innymi, że mają, naszym zdaniem, spokojniejsze, grzeczniejsze dziecko. Życie rodzinne stopniowo przekształcamy w smutny koszmar klasy D.
Lustro
Badziewny film ma swoją kontynuację, gdy dziecko dorasta. Otóż mając za przykład sfrustrowanego, zautomatyzowanego, nerwowego, nieobecnego rodzica, siłą rzeczy staje się takie samo. Dzieci są naszymi lustrami, czy nam się to podoba czy nie. Dorastając w środowisku nastawionym na ciągłe działanie, nie będą nagle mistrzem zen: takie cuda zdarzają się tylko w bajkach.
Mindfulness nas uratuje
I wreszcie zmierzam do sedna sprawy. Dobra wiadomość jest taka, że istnieje sposób na to, żeby być fajnym, obecnym rodzicem z radosnym, życzliwym dzieckiem u boku. Zła wiadomość: wymaga to od nas systematycznej pracy. Mowa o treningu uważności, czyli akceptującej świadomości bieżącego doświadczenia, doznań, uczuć i myśli.
Słowo ‘mindfulness’ pochodzi od palijskiego „sati”, oznaczającego przejrzystą, czystą świadomość tu i teraz. Jest stanem umysłu, który wyłania się na powierzchnię, gdy rozmyślnie i bez osądzania zwracamy uwagę na rzeczywistość danej chwili. Ujmując rzecz prościej i odnosząc się do kwestii rodzicielstwa: jest to bycie z dzieckiem, zakotwiczenie we wspólnym doświadczaniu, poznawanie siebie, wzajemne obserwowanie, czuły dotyk, bliskość, otwartość i gotowość na przeżywanie różnych emocji: zarówno tych dobrych jak i tych złych. A wszystko to bez jakichkolwiek oczekiwań, założeń, planów, koncepcji i porównywania.
Trenować można zawsze i wszędzie; chodząc, czytając, spacerując, sprzątając, gotując, myjąc się. Konieczne jest wejście w rolę obserwatora samego siebie i wyłapywanie tych momentów, kiedy przestajemy skupiać się na danej czynności i odpalamy w głowie niepotrzebną gonitwę myśli. Im częściej przyłapiemy się na takim zachowaniu, tym więcej uważności zaprosimy do swojego życia. Świetną kotwicą dla owych ćwiczeń jest oddech. Nawet minuta skupienia się na wdechu i wydechu może zdziałać cuda i przywrócić nas do chwili obecnej, wyłączając nawykowego autopilota.
Wspomnę jeszcze na sam koniec, że regularna praktyka uważnej obecności wpływa na rozwój funkcji wykonawczych. Należą do nich: samokontrola, elastyczność w myśleniu, umiejętność planowania i organizowania różnych czynności, tworzenie pojęć, zapamiętywanie i zdolność przeszukiwania pamięci w celu wydobycia potrzebnych faktów, powstrzymywanie się od gwałtownych działań na rzecz przemyślanych decyzji. Warto pamiętać, że pracując nad sobą, wpływamy nie tylko na swoje funkcje wykonawcze, ale również na dziecka.
Bycie tu i teraz jest naszym największym kapitałem. Bycie obecnym rodzicem to najlepszy prezent, jaki możemy podarować dziecku i sobie.