
„Tyle miłości nie może umrzeć” Moni Nilsson – recenzja
Pierwszy raz w życiu nie umiem napisać sensownej recenzji. Bardzo bym chciała, ale brakuje mi słów. Moni Nilsson, szwedzka pisarka, odważyła się stworzyć książkę o umieraniu mamy. Z perspektywy wchodzącej w wiek dojrzewania córki. Córki, która z jednej strony zaczyna więcej rozumieć, a z drugiej nadal jest dzieckiem.
„Nie wiem, jak to jest nie mieć mamy. Może człowiek się od tego zmienia i zamiast w piłkę, woli na przykład grać na pianinie”.
Jest jeszcze zbuntowany brat Lucas, ojciec, który próbuje przygotować się na świat bez ukochanej żony, przyjaciółki mamy i przyjaciółki dziewczynki. Są szkolne konflikty, pierwszy chłopak, zerwana przyjaźń. I jest mama. Coraz słabsza, starającą się przygotować dzieci na swoją własną śmierć. Dawno nie czytałam książki tak przepełnionej miłością i trzymaniem się tego co żywe, póki sił nie braknie.

„Mama już się nie budzi. Umiera w ramionach taty (…). (…) Przykładam ucho do jej piersi, ale jej serce już nie bije.
– Gdzie ona teraz jest? – pytam.
– Wszędzie- mówi Lucas – Po prostu wszędzie”.
Jest też ozdabianie trumny mamy tekstami z jej ulubionych piosenek i różnymi rysunkami.
Jest nieśmiertelna miłość.
„Moja mama kochała mnie jak stąd do końca wszechświata. Każdego dnia przez całe nasze życie. Tyle miłości nie może umrzeć. Moja mama wciąż mnie kocha. I zawsze będzie. Nigdy o tym nie zapomnę”.
„Tyle miłości nie może umrzeć”, Moni Nilsson, ilustracje Joanna Hellgren, tłumaczenie Agnieszka Stróżyk, Wydawnictwo Zakamarki 2021